Był sobie raz kalendarz. Czarny, smętny, identyczny jak jego fabryczni bracia. Smutno mu było, że nikt go nie dostrzega. Postanowił więc zmienić wizerunek.
Złożył zamówienie na okładkę w wersji pink i czekał ...
Okładka zaczęła nabierać formy dość szybko, ponieważ wzorowana była na "swojej starszej siostrze". Główne założenia i motywy pozostały niezmienione, ale w miejscu fruwających motyli rozkwitły róże
Okładka była gotowa i pozostało już tylko spotkać się z kalendarzem. Jednak, jak to w życiu bywa, nie może być zbyt łatwo ...
Jedno i drugie musiało dać się zapakować do walizki, przejechać szmat drogi, żeby w pięknych okolicznościach przyrody złączyć się w całość, czego oko aparatu już nie uchwyciło :D
Świetny opis i równie świetna okładka. :)
OdpowiedzUsuńWpis "wzorowana była na "swojej starszej siostrze" " dodatkowo mnie jeszcze rozbawił bo mam ludzkie skojarzenie. :D
A wracając do samej okładki pomysł na ozdobienie jej różami na gałązkach z maski to strzał w dziesiątkę. :)
Piękne obie okładki, ta i z poprzedniego posta:)
OdpowiedzUsuń'Siostrzyczki' są przeurocze, chociaż do mnie bardziej przemawia granatowa :)
OdpowiedzUsuńcudowne wygląda
OdpowiedzUsuń